Huk wystrzału przeciął ciszę, kryjący się w zasadzce przeciwnicy oddali salwę i z krzykiem rzucili się w naszą stronę. Ruszyli z ukrytych w cieniu gęstwiny pozycji, minęła chwila nim ich dostrzegliśmy, nim sami mogliśmy sięgnąć po broń i ruszyć im na spotkanie…

Nie był to wcale najlepszy scenariusz jaki w życiu grałem. Ot, fajna przygoda fantasy. Marcin, który był naszym MG ani nie wszedł na jakieś wyżyny swojego talentu, ani nie zrobił nic szczególnego. Wręcz przeciwnie, jak przez mgłę pamiętam, że prowadził paląc papierosa za papierosem, co nijak do klimatu fantasy nie pasowało. 

A jednak pamiętam urywki tej sesji do dziś, mimo iż minęło 20 lat. Pamiętam, bo było ognisko, przy którym graliśmy. Pamiętam, bo po zmroku drzewa w sadzie obok którego się rozłożyliśmy nabrały groźnych kształtów i wraz z zachodem słońca zmieniły się w tajemniczą puszczę. Pamiętam, bo trzask ognia, bo iskry buchające w niebo gdyśmy dorzucali drew do ognia, bo jakieś odległe ujadania psów w pobliskiej wsi – wszystko to przeniosło nas w świat sesji jak za dotknięciem magicznej różdżki. Była to jedna z najlepszych sesji RPG jakie zagrałem w życiu. Bo ognisko, bo sad, bo zachód słońca.

W miniony weekend po raz pierwszy w życiu odwiedziłem Irlandię. Moje erpegowe serce wyło z radości przez całą wyprawę. Zakochałem się w Irlandii na zabój. I kiedy tak podróżowałem od jednego zamku do drugiego, gdy mijałem kolejne ruiny średniowiecznych opact i kościołów, stare cmentarze i wzbijające się w górę wieże straznicze, gdy spacerowałem po klifach, a spienione fale raz po raz uderzały z wściekłością o brzeg, nie myślałem o niczym innym jak o kolejnej sesji RPG. 

Myślałem o tym jak wspaniale byłoby usiąść z moimi kumplami na brzegu i zagrać w Pendragona, czy Ars Magicę, przy tym szumie fal, przy tej wichurze porywającej słowa, przy tym zamku na horyzoncie. 

Wspominałem jak to jedno głupie ognisko 20 lat temu zmieniło zwykłą sesję RPG w coś, co pamiętam przez dwadzieścia lat. Myślałem o tym jak zwykłą sesję odmieniłyby te klify i fale. 

Myślałem o tym, że może na stare lata mam już czas, by wraz z kumplami wsiąść w samolot, przylecieć do Irlandii na weekend, i zagrać w piątą edycję Pendragon RPG, przy ruinach zamku, gdzieś na klifach, gdzieś przy ruinach starego opactwa. 

Myślałem o tym, że może mogę udać się z moją paczką RPG na weekend do Wenecji i w dwa wieczory zagrać obłędną mini kampanię w 7th Sea gdzieś pośród pięknych weneckich mostów i uliczek. Może wyskoczyć na weekend gdzieś w góry i zagrać Warhammera, albo Zew Cthulhu w jakimś ciasnym publie gdzieś na angielskiej prowincji. 

Turystyka RPG? Podróże, nie by zwiedzać muzea, a by zagrać sesję RPG w obłędnym miejscu? Czy to mój plan na najbliższe lata? 

Kto wie, kto wie…

 

Share: