[gościnny artykuł autorstwa Michała Oracza]

– Zagramy w coś? Mam trochę nowych tytułów…
– Ok, niech zerknę, co tam masz na tych swoich półkach… Może w to? Fajna?
– Eee, średnia. Kupiłem jakiś czas temu, grałem trochę, niezbyt działa.
– Spróbujmy, słyszałem, że niezła, wielu ludzi chwali!
– No dobra…
– Masz instrukcję?
– Spoko, ja ci wytłumaczę reguły. Są proste, choć jakieś takie dziwne… No to tak. Setup: w pierwszych dwóch rzędach wystawiasz swoje pionki. Ty masz czarne, ja białe. Te małe w rzędzie bodajże drugim, pozostałe w pierwszym. Cel gry: masz pozbijać wszystkie moje pionki. Zbijasz zawsze gdy wjedziesz swoim pionkiem na pole z moim. Każdy pionek rusza się inaczej. Te małe na przykład chodzą tylko o 1 pole.
– W dowolna stronę?
– Tak.
– A ten?
– To jest wieża. Jeździ na boki, do przodu, do tyłu i po skosach, nie może się zatrzymać dopóki nie trafi na jakiś pionek – i wtedy go zbija.
– Aha. A ten?
– To jest król, chodzi rusza się o jedno pole i nie można go zbić.
– O, to przegięte.
– No też tak myślę. Ale ten jest jeszcze lepszy, bo też go nie można zbić, a jeździ jak chce, jak wieża, i może się zatrzymywać, gdzie chce.
– Ok…
– A ten to jest konik. Porusza się takim idiotycznym „haczykiem”: dwa pola do przodu, jedno w prawo. No dobra, to gramy. Zaczynaj. Jedziemy po jednym pionku…

– – –

Wiecie co to za gra?
Na pudełku napisali „Szachy”.
Ale zasady tłumaczył ten, co to „zna, bo grał trochę”.
Jeżdżę na konwenty, chodzę między stolami i przyglądam się rozgrywkom. Dziesiątkom i setkom rozgrywek. Widzę czasem w akcji gry, które znam bardzo dobrze. Sam też grywam na konwentach. Widzę, jak gramy. I jestem przerażony.
Zaczynamy… Gra nie działa. Hmm, kicha. Co za debil ją zaprojektował?
Gra nie działa. Czy zakładamy, że może gramy źle? Nie… Gra jest do bani, a my nie mamy czasu na śmieci. Bierzemy inną, a tej wpiszemy ocenę: może… 1? Hmmm, no nie, coś tam w sobie ma, tylko jest niedopracowana. Dam… 3. Następna.
Nie jestem lepszy.
Wiele razy graliśmy w skądinąd znane gry, które nam nie działały. Po rozgrywce patrzeliśmy po sobie i z niesmakiem odkładaliśmy pudełko.
„Last Night on Earth”. Bezsens. Rozpracowaliśmy niezawodną metodę na wygrywanie w pół godziny.
„Arkham Horror”. Nie działa. I nudna jak flaki z olejem.
„Shadows Over Camelot”. Złamana. Istnieje strategia wygrywająca. Odkryliśmy ją w godzinę.
„Heroes of Normandie”. Nie działa. Jest źle zbalansowana.
I tak dalej.
Ale jestem trochę ostrożniejszy od wielu moich kolegów. Nie rozgłaszam wszystkim wokół, żeby unikali tych gier, że nie polecam, że grałem i są słabe. Nie biegnę wystawić ocenę 1, 2 albo 3, a w porywach łaski 4 lub 5 w skali 10. Czemu?
Bo domyślam się, że graliśmy źle.
Mam przynajmniej tę świadomość, że nie poznałem gry na tyle dobrze, by się wypowiadać w kwestii oceny. Gra mogła mi się nie podobać, mam takie prawo. Ale oceniać? No niestety: też mam takie prawo. W zasadzie mam prawo mówić i pisać, co mi ślina na język przyniesie, prawo to prawo, kto mi zabroni? Może tylko wewnętrzne poczucie uczciwości?
Autor i testerzy grali w tę grę tysiące razy. Ja cztery razy. Każdy wydawca organizuje grupy testerów – graczy świeżynek do testowania czytelności reguł, graczy wyjadaczy, grających „we wszystko od 30 lat”, do testowania grywalności i taktyk. Graczy specjalizujących się w statystyce i optymalizacji, w szukaniu dziur i strategii wygrywających.
Czy zatem jestem geniuszem, ponieważ po czterech grach widzę błędy, których autorzy, wydawcy i wszyscy testerzy nie dostrzegli przez tysiące testowych rozgrywek?
Oczywiście, że tak. Jestem geniuszem. Oczywiście, że tak właśnie lubimy o sobie myśleć.
Z drugiej jednak strony osobiście wierzę, że skoro są to znane i popularne gry, to coś tu nie pasuje. Włącza mi się wtedy mały wewnętrzny alarm: chyba nie mogą kompletnie nie mieć sensu, nie działać, być tak po prostu złamane czy nie zbalansowane. Wierzę, że to nam się tak wydawało w tych kilku rozgrywkach, bo pewnie graliśmy źle. Albo nawet w kilkunastu, jeśli przez ten czas dalej uparcie graliśmy źle.
Ba, możemy grać źle przez pół życia – jeśli mimo to gra nam działa, nie ma problemu. Co rusz jakiś gracz dowiaduje się, że przez lata źle rozumiał którąś z reguł swojej ulubionej gry. A gdy nie działa i mimo to gramy źle i gramy, utwierdzając się, że to zła gra? Hmm…
Jeszcze gorzej jest z grami mniej znanymi. Te są przy naszym podejściu bez szans. Nie maja nic na swoją obronę. Żaden wewnętrzny alarm nam się nie włączy.
Tymczasem w głowie pojawia się kolejne pytanie: czemu właściwie graliśmy źle? Może to właśnie wina samej gry?
To nie wina gier, że gramy w nie źle. To nie wina skomplikowanych instrukcji. Gdy gramy źle, to dlatego, że czytamy je byle jak. Po prostu mamy wszystkiego za dużo, na każdą rzecz poświęcamy coraz mniej czasu, w poznanie nowych wkładamy coraz mniej wysiłku. I coraz szybciej oceniamy.
Bo czy mamy obowiązek ślęczeć nad instrukcją i uczyć się każdej gry jak w szkole? Nie na tróję, tylko na najwyższą ocenę, by poznać grę taką, jaką jest naprawdę?
Oczywiście, że nie.
Nie mamy obowiązku, zapłaciliśmy za grę i możemy z nią zrobić co chcemy. Możemy ją przejrzeć na szybko, zagrać w to, co zrozumieliśmy po tym przejrzeniu, a jak nam się nie spodoba, wyrzucić. Nie mieszkamy w biednych krajach, żeby studiować każdą grę dopóki nie zalśni swoim prawdziwym blaskiem, bo szkoda nam wydanych pieniędzy. A co tam, stać nas. Gra ma kilka chwil na przykucie mojej uwagi, jak nie: jedynka. No dobra, niech będzie trója, kurz na półce lub śmietnik i… Następna!
A może to jednak wina doświadczeń z naprawdę złymi grami? Zaśmieconymi? Nietestowanymi i wydawanymi zbyt szybko? Są takie? Znacie? Czy mamy plagę takich właśnie na rynku? Może pojawiają się naprawdę złe gry, które uczą nas braku zaufania do wydawców, autorów i ich testerów? Przyzwyczajają nas, że jeśli gra nam nie działa, to nie ma sensu szukać w instrukcji, co robimy źle, bo i tak nie znajdziemy?
Że jak gra nie działa, to znaczy, że zaprojektował ją półgłówek, a wydał drugi półgłówek? Że wśród ich grupy bezmózgich testerów zabrakło mnie, doświadczonego gracza dostrzegającego wszystkie błędy i słabości po kilku rozgrywkach? Kto wie…

PS. Mam nadzieję, że fani wymienionych w artykule gier nie obrażą się, że to właśnie na ich przykładach pokazałem problem „przemyślanych werdyktów na podstawie kilku rozgrywek”. Bo że to znakomite gry, wiemy doskonale.

Share: