A zatem jesteśmy w Indianie, na Gen conie. Jesteśmy jeden dzień wcześniej, tak więc mamy dla siebie kilka godzin, by połazić po mieście. Z Merry jesteśmy małżeństwem kawał czasu, tak więc rezygnujemy z romantycznego gruchania i spacerowania po chodnikach Indiany. Ja idę szukać sklepu z grami, Merry idzie w przeciwną stronę. Nie wiem gdzie, ale mam to w nosie.

 

Po kilku godzinach łażenia zmęczeni spotykamy się w publie na kolacji. Merry uradowana jak dziecko. Jakby wygrała krowę w loterii.

 

– Kupiłam biurko! – oznajmia.
– Co?! – nie wierzę, że słyszę to co właśnie usłyszałem.
– Biurko. Stare, drewniane biurko. Pokochasz je. Jest z XIX wieku. Amerykańskie biurko. Przepiękne.
– Oszalałaś?! Kupiłaś biurko? Tu, w Stanach?! – słowa, które cisną mi się na język są cholernie niecenzuralne. Biurko?! Powaliło ją?!
– To była okazja. Tam jest taka wyprzedaż antyków. Facet obiecał, że pomoże nam z wysyłką do Polski!’
– Chcesz wysyłać cholerne biurko ze Stanów do Polski? Przez Atlantyk?! Upadłaś na głowę?!

Albo zaraz wybuchnę, albo ją uduszę. Nie ma innej opcji. Masakra.

A, nie, sorry, jest jeszcze trzecia opcja. Nie wiedzieć kiedy, budzę się. To był sen.

 

*

 

Od kilku dni mam koszmary. Motywy przewodnie to: podróże samolotem, Gen con, Merry.

Potrzebuję pomocy. Proszę.

Share: