– Za co na koniec są punkty? – pyta po tym jak skończyłem tłumaczyć reguły.
– Nie wiem – odpowiadam. – Tego fragmentu nie czytałem.

Bluźnierstwo? Szaleństwo? Idiotyzm? Może tak. A może warta rozważenia zabawa? No bo zobaczcie sami. Ile to razy mówiliście, że to pierwsza gra, że gracie bez spiny, że na razie tylko poznajecie grę, że chill i cool, a potem jednak jest liczenie punktów, potem jednak Krzysiek ma 117, Wojtek 104, a ty masz 32. I niby chill, niby cool, ale to 32 pali, boli, niby pierwsza gra, niby dopiero się uczycie, ale wstydu się najadłeś. 

Przecież pierwsza rozgrywka to eksploracja. To poznawanie mechanizmów gry, to poszukiwanie synergii, to próba odkrycia wszystkich tych małych trybików, ukrytych kół, które napędzają cały mechanizm. Idziesz w jakimś kierunku, coś tam dłubiesz, cieszysz się tą piaskownicą, w której budujesz sobie zameczek, bawisz się fajnie, a potem bum, koniec gry, przewaliłeś na maksa, 32 punkty i sromotna przegrana. Było fajnie, już nie jest fajnie.

To co, może jednak w pierwszej rozgrywce naprawdę grać bez Punktów Zwycięstwa? Gdyby naprawdę nie czytać tego fragmentu instrukcji? Gdyby naprawdę uwolnić się od tych ograniczeń i najzwyczajniej w świecie eksplorować? Badać mechanizmy, bawić się nową grą, korzystać z wszystkich tych najróżniejszych akcji nie dlatego, że dają Punkty Zwycięstwa, a dlatego, że was intrygują, że chcecie je poznać, że chcecie dowiedzieć się i zrozumieć jak działa ten konkretny fragment gry. 

Bluźnierstwo? Szaleństwo? Idiotyzm? Może tak. Ale ten dialog z początku felietonu naprawdę się odbył. Naprawdę nie przeczytałem fragmentu opisującego za co są Punkty Zwycięstwa. Naprawdę eksplorowałem grę dla frajdy, a nie dla PZ. I naprawdę, była to wcale zajebista zabawa.

 

 

Jeśli podoba Ci się mój blog, zapraszam do wsparcia na moim Patronite!

Share: