Miałem tak z On Mars, który choć jest grą naprawdę skomplikowaną, nie sprawił mi najmniejszych trudności. Przez trzy lata pracując nad Pierwszymi Marsjanami praktycznie zamieszkałem na Marsie. On Mars z łatwością więc wchłonąłem całym sobą. Miałem tak i z Kanban, którego z kolei nie ogarniałem ni w ząb. Moja żona zaś od pierwszej partii poruszała się po zakamarkach jego reguł jakgdyby grała weń od lat. Ona uwielbia samochody, i wszystko co ma z nimi związek. Kanban był jej grą. I miałem tak dziś z Expedition: Northwest Passage. Siadłem i grałem. Wszystko przebiegało płynnie od pierwszej do ostatniej minuty.

To stara prawda: kiedy rozumiemy o czym jest gra, jeśli gra przedstawia temat dobrze, realistycznie, zazwyczaj reguły pojmujemy w lot, intuicyjnie, a rozgrywka jest czystą przyjemnością.

Expedition: Northwest Passage opowiada historię wyprawy ratunkowej, która rusza śladami statków Erebus oraz Terror, które zaginęły w roku 1845 szukając właśnie tytułowej przeprawy. Mechanika gry to nieco wyścigu, nieco układania kafli jak w starym dobrym Carcassonne, i nieco set collection. Mix mechanik, który mógłby stać się abstrakcyjnym bełkotem jak to ma miejsce w wielu grach. Mix, który na szczęście świetnie spięty z tematem gry zbudował prostą, lecz bardzo ciekawą grę.

Twist, który sprawia, że po pierwszej partii Northwest Passage chce się do niej natychmiast wrócić, trik, który zmusza cię do podrapania się po głowie i wyszeptania pod nosem: “Aaa, teraz rozumiem.” to obłędna zabawa z temperaturą i porami roku. Wędrujące wokół planszy słońce czasem zapewnia bezpieczną przeprawę, choć częściej skuwa lodem przesmyki i więzi nasz statek w pułapce lodu. W każdej rundzie temperatura się zmienia i cała plansza, wszystkie kafle terenu poddawane są innym regułom. Yves Tourigny, autor gry rozwiązał to w sposób absolutnie genialny, prostą, czystą regułą rzucił nas w piekło szalonych temperatur, lodowych skał i uwięzionych w mroźnej pułapce załóg. Słońce krąży wokół planszy i brutalną brzytwą mrozu odcina wielkie połacie pola gry, jeden błędny ruch, jedna chwila zawahania się, jedna źle zaplanowa trasa i lód dopada nasz statek i więzi w okowach. Piękne, przerażające, prawdziwe.

Tourigny oddał w grze nie tylko okrutne warunki klimatyczne. Świetnie oddał mapowanie ziem, tak ważne w tamtych czasach, w grze szalenie trudne, lecz dające nam naprawdę dużo Punktów Zwycięstwa, jeśli zakończone sukcesem. Oddał i poszukiwanie wieści o zaginionych statkach wśród plemion Inuitów, i odkrywanie pozostawionych na potencjalnej trasie zaginionych statków wiadomości, jak i po prostu resztek ich ekwipunku, czy może grobów pochowanych marynarzy. Każdy element mechaniki opowiada tu historię, i wysyłanie marynarzy z saniami na lód, i wyszukiwanie najlepszej możliwej trasy marszu…

Jestem na świeżo po lekturze genialnej powieści Terror Dana Simmonsa. Z wypiekami na twarzy w ciągu kilku dni przebiłem się przed ponad 600 stron powieści opowiadającej historię Erebusa i Terroru. I z tymi wypiekami na twarzy zasiadłem dziś do Expedition: Northwest Passage i nie zawiodłem się. To prosta, elegancka, świetnie zaprojektowana gra, taka, które cenię najbardziej – board game that tell stories.

Share: