Wierzyć wydawcy, czy nie wierzyć?

“Myślę, że powinieneś to zobaczyć,” mówi Chevee. Czekałem na te słowa od ponad pięciu lat, Czekałem na nie od chwili, kiedy przejął obowiązki testowania prototypów. Odbył dziesiątki spotkań, obejrzał grubo ponad 100 prototypów i za każdym razem nic nie przebijało się przez wysokie wymagania jakie stawiamy prototypom. Żadnej z tych gier, które ogrywał nie widziałem na oczy.

Aż do tej chwili.

“Myślę, że powinieneś to zobaczyć.” Jak to pięknie brzmi.

 

To były czasy Covidu. Chevee spotkał się z autorem online, zagrali w prototyp na Table Top Simulator i nagrali całą rozgrywkę. Dostałem plik mp4, obejrzałem, i przyznałem Cheveemu rację. Wyglądało to bardzo sprytnie.

“Napisz do autora, że chcę plik print and play. Chcę przetestować prototyp osobiście.”

Dostałem pliki, wydrukowałem, wziałem na weekend do domu. Zagrałem z Merry. A potem zagrałem jeszcze raz.

Kiedy masz w domu kilkaset gier, raczej nie grasz drugi raz w jakiś badziewny prototyp. No chyba, że nie jest badziewny. No chyba, że jest równie dobry jak to co masz w domu na półkach. No chyba, że jest świeży, intrygujący, i daje ci to co uwielbiasz w grach – budowanie silniczka i koszenie Punktów Zwycięstwa na prawo i lewo.

***

W poniedziałek pojawiłem się w pracy z prototypem. Zaprosiłem do gabinetu Grześka Polewkę (CEO Portal Games) i Marka Spychalskiego (dział marketingu). “Gramy,” powiedziałem.

“Co to,” pyta Marek. 

“Na razie gramy. Potem opowiem.”

Zagrali. Skończyli. Siedzą zaintrygowani. Nie wiedzą o co chodzi, czy ja w weekend nową grę zaprojektowałem, czy co, skąd ten prototyp. O co chodzi?! Patrzą na mnie.

“Chevee spotkał się z autorem na Gen conie. Gość szuka wydawcy,” wyjaśniam. “Chyba znalazł, co?”, pytam.

“Chyba znalazł,” uśmiechają się. Spadł nam z nieba mega fajny projekt, uśmiechy nie chcą nam zejść z twarzy. 

***

Fani gier czasami narzekają, że nie ma co słuchać wydawcy jak zachwala swoją grę, bo to jest przecież w jego interesie, on chce nam ją sprzedać, on ma w tym zysk, on będzie zachwalał do umarłego nawet największy badziew. Nie można wydawcy ufać i basta.

Fani gier zapominają jednak o jednym prostym fakcie – o genezie, o tym skąd on w ogóle tą grę ma. Wydawca zachwala, bo tą grę uwielbia. Zagrał w prototyp, zakochał się, uwierzył w niego, podpisał umowę na wydanie, wyłożył dziesiątki tysięcy dolarów na produkcję i jest święcie przekonany, że pownno mu się postawić pomnik, za sprowadzenie tej gry na świat.

Nie podpisywałem umowy na wydanie Imperial Miners z pistoletem przystawionym do głowy. Autor nie zapłacił mi stu tysięcy dolarów, żebym tylko wydał jego grę. Nie graliśmy w rosyjską ruletkę, by sprawdzić jaką grę wydamy w tym roku.

Wydajemy Imperial Miners (PL Podziemne Imperium) bo się w niej zakochaliśmy od pierwszego spojrzenia. Wydajemy ją, bo wszyscy w nią wierzymy. Wydajemy ją bo to sprytna, szybka, prosta karcianka, gra, w którą gra się 45 minut i te 45 minut jest wypełnione na maxa kombosami, punktami zwycięstwa i synargiami pomiędzy kartami. 

Wydajemy ją, bo po raz pierwszy w historii Chevee powiedział “Myślę, że powinieneś to zobaczyć.” Po tym jak odrzucił kilkadziesiąt innych gier, to chyba coś znaczy.

 

Share: