Wszystko zaczęło się latem 1994. Byłem w Warszawie na konwencie Lato z RPG. Tam właśnie zdarzyła się jedyna w moim życiu (jak wtedy myślałem) szansa na zakupienie pudła z grą Warhammer Battle. Kosztowało tyle co moje roczne kieszonkowe, ale nie wahałem się ani chwili. Wydałem całą kasę jaką miałem i stałem się posiadaczem Battla. Nie znałem wtedy zbyt dobrze angielskiego, więc spedziłem masę czasu ze słownikiem nad książką, ale jako że jestem upartym gościem, dałem radę.

Wsiąkłem na długie lata. Organizowałem turnieje, rozgrywki klubowe, kampanie, zbierałem armie krasnoludów, leśnych elfów oraz imperium. Tak, GW wydarło ze mnie każdą złotówkę jaką miałem.

W końcu dorosłem, wsiąkłem w gry planszowe, moi kumple też dorośli, wsiąkli w żony i dzieciaki…

Sprzedałem armię imperium, dałem kumplowi armię elfów, przetrwały tylko krasnoludy. Ich nikt nie dostał w swoje łapy. Utknęły na regale, w kurzu i zapomnieniu.

Od bardzo dawna nie grałem w battla.

A mimo to…

Dziś kupiłem kolejną książkę do Warhammera, kodeks krasnoludów. Wiem, że w życiu z niego nie skorzystam, lecz cóż mogę poradzić. Uzależnienie jest silniejsze. Niech was szlag, Games Workshop. Nieźli jesteście w te klocki!

Share: