Last day of vacation & I (jim) got in a game of Robinson w/ my mom, daughter & aunts. My Aunt controlled dog & Fri. pic.twitter.com/CLbEFXSRWX
— NJAGP (@NJAGPodcast) May 3, 2014
Last day of vacation & I (jim) got in a game of Robinson w/ my mom, daughter & aunts. My Aunt controlled dog & Fri. pic.twitter.com/CLbEFXSRWX
— NJAGP (@NJAGPodcast) May 3, 2014
Kilka dni temu Ryu zapytał mnie, czy chcę z powrotem moją Cavernę. Z wyrazu na twarzy szybko pojął, że na śmierć o niej zapomniałem. Kupiłem ją na początku roku, pożyczyłem mu i nigdy nawet nie miałem okazji w nią zagrać.
Chwilę później napisałem na moim Twitterze.
I’ll post list of games I purchased & never played. I can’t believe how stupid I am buying all those games I know I won’t have time to play
— Portal Games (@trzewik) April 29, 2014
Ot, krótki komentarz na temat tego, że powinienem się leczyć. Nieopatrznie poruszyłem lawinę.
@trzewik I recently gave myself an ultimatum. No new purchases until I played 10 games that have been languishing — Dave Lartigue (@daveexmachina) April 29, 2014
@trzewik story of my life. Especially the miniatures games. So. Much. Unpainted. Plastic.
— Robin Lees (@RMBLees) April 29, 2014
@trzewik @RMBLees I refuse to buy any more minis games for lack of painting. BTW, I counted my unplayed list of games & expansions. it’s 151 — Matthew Soares (@CBJ_Matt) April 29, 2014
@CBJ_Paul @trzewik @CBJ_Matt @phillier937 I have 79… 🙁
— play board games (@play_boardgames) April 29, 2014
Wariaci, sami wariaci wokół…
Wróćmy do Caverny. Kupiłem ją na początku roku, gdy cały planszowy świat rozpływał się w pochwałach nad nią. Wszyscy o niej mówili i ja też chciałem o niej mówić, debatować, chciałem mieć swoją opinię i poznać to cudo. Mimo że wiadomo było, że ukaże się polska edycja, nie czekałem i kupiłem wydanie angielskie. Chciałem ją mieć już, chciałem grać i przeżyć to co przeżywają wszyscy wokół mnie. To było cztery miesiące temu. Nie zagrałem w Cavernę. Polska edycja ukaże się za kilka tygodni. Jestem geniuszem.
Policzyłem gry czekające na półce aż w nie po raz pierwszy zagram. 72 pudła. Obłęd.
Mexica. Zagrałem w Tikal i się zakochałem. Oczywiście kupiłem drugą grę z serii – Mexicę. Nie było łatwo ją zdobyć, ale wytropiłem ją w antykwariacie w Essen. To była moja pierwsza wyprawa do Essen, rok 2005. Odczekam jeszcze kilka miesięcy i zagram sobie w Mexicę na 10 rocznicę zakupu pudła. Mówiłem już, że jestem geniuszem?
Field Commander: Alexander. Zdobyłem go, by dowiedzieć się jak to jest grać solo. Gry planszowe to dla mnie zabawa towarzyska i granie solo zawsze wydawało mi się dziwne. Trafiła do mojej kolekcji dwa lata przed tym jak usiadłem do prac nad Robinsonem i jego wariantem solo. Od tego czasu spędziłem kilkaset godzin grając solo w Robinsona, Dziedzictwo czy Imperial Settlers. W Alexandra jakoś wciąż się nie udało…
Battue. Kupiłem ją bo w 2008 roku polecał ją Bruno Faidutti. Wydana przez wydawcę bodaj z Korei była arcykuszącym skarbem do mojej kolekcji. Skoro Bruno poleca… Kupiłem. Być może jestem jedynym graczem w Polsce, który ma jej egzemplarz. Czuję się tak bardzo elitarnie… Snob ze mnie, że ho ho. Snob i matoł, bo skończyło się na posiadaniu. W życiu w nią nie zagrałem…
Goblins Inc. to dopiero historia. Tej nie kupiłem. Tą pożyczyłem. Było to dwa lata temu, gdy pracowałem nad nową edycją Machiny. Pożyczyłem, by zagrać i… I minęly dwa lata. Jak wielkim matołem jestem, by jeszcze pożyczać gry, skoro nawet nie mam czasu grać w te, które kupiłem?!
Lista jest długa. MicroMutants, 1st&Goal, El Capitan, Fallen Lands, Bushido, Magestorm…
Jestem wariatem. I jedyne co podtrzymuje mnie na duchu to fakt, że najwyraźniej, nie jestem jedyny…
Kilka tygodni temu Michał Oracz pisał artykuł o losowości w grach i wyjaśniał dlaczego utyka ją do swoich gier. Zgadzam się z Michałem w pełni. Sam też staram się upychać element losowy do gier. Jestem fanem losu w grach. Pozwólcie, że wyjaśnię dlaczego…
*
Mamy w Gliwicach ligowców. Nie gram z nimi, ale czasem mi pomagają w testach. Kilku z nich bardzo wspierało mnie podczas prac nad Pret-a-Porter, inny pomagali przy Robinsonie. Zupełnie się z nimi nei zgadzam w kwestii gier, regularnie się z nich nabijam, drażnię ich i prowokuję ale oczywiście ogólnie trzymamy się blisko.
Ci goście to gracze katujacy Trajana, Agricole, Brassa, Le Havre, Caylusa… Grają w każdy piątek. Nazywają to Ligą. Mają ranking, puchar i skomplikowany regulamin. Kiedy wychodzi nowy eurosuchar, rzucają go na stół i oceniają, czy nada się do rozgrywek ligowych. Jeśli w grze jest choć nieco elementu losowego, gra przepadła. Nie zasłużyła na Ligę.
Tacy goście. Pewnie macie wśród znajomych takich graczy. Ba! Może sami jesteście takimi graczami. Tych eurosucharowców jest cała masa. Boją się elementu losowego. Boją się nieznanego. Boją się tego, czego nie będą potrafili policzyć. Boją się, że gra nagle skręci w nieoczekiwanym kierunku i wszystkie ich obliczenia trafi szlag.
Naśmiewam się z nich zawsze kiedy się spotykamy. Kpię z ich strachu. Uważam, że są slabymi graczami.
*
Element losowy rzuca na stół coś nieoczekiwanego. A wraz z nieoczekiwanym, rzuca na stół wyzwanie. Wali cię z liścia prosto w twarz i mówi: „Radź sobie frajerze!”. Zmusza się byś improwizował. Zmusza cię do zmiany strategii i dopasowania planów do nowej sytuacji. Dodaje do gry napięcie, wciska ci w usta przekleństwo i każe ci wyczołgiwać się z bagna w jakie wpadłeś. Pozwala ci pokazać ile jesteś wart.
Element losowy pozwala ci pokazać ile jesteś wart w obliczu kłopotów. Rzuca ci kłodę pod nogi i sprawdza czy dasz radę przeskoczyć.
A kiedy zdołasz, a kiedy wyjdziesz z tego bagna i wygrasz… To jest właśnie to uczucie.