Ktoś zadał mi kiedyś pytanie czy jest jakikolwiek sens jeżdżenia na małe konwenty. Ignacy jeździsz na targi w Essen, na Gen Con, BGG con, do Lucci, bywasz na wszystkich wielkich konwentach, poznajesz tysiące graczy, podpisujesz pudełka i promujesz swoje gierki. Po jaką cholerę wciąż jeździsz na małe konwenty. Przecież to nie ma już sensu. Człowieku, skup się lepiej na tych większych konwentach.
Ten weekend spędziłem w Lublinie i pojawiłem się na Boardmanii. Najmniejszy konwent jaki pamiętam. Było niespełna 30 osób. Praktycznie można by było powiedzieć, że był to taki wieczorek z grami planszowymi. Totalny bezsens się tam wybierać, co nie?
Tak naprawdę, dla mnie ma to wcale nie jest bez sensu.
Wielkie konwenty są wielkie. Poznaję wielu graczy, wielu fanów, ale mam ledwo 2 albo 3 minuty żeby z nimi pogadać, to zawsze wymiana kilku zdań i to tyle, kolejni gracze podchodzą, chcą zadać mi jakieś pytanie albo zrobić sobie ze mną zdjęcie. To ciągły pośpiech, cały czas wszystko na pełnych obrotach, uściskanie rąk setkom ludzi każdego dnia.
Małe konwenty to całkiem odmienna historia. Mogę sobie posiedzieć z kilkoma osobami przez godzinę, wypić herbatę i pogadać o grach. Mogę zrobić jakaś prelekcje na temat swoich gier, poopowiadać jakieś żarty i historie w międzyczasie ponieważ nikt nigdzie się nie spieszy – mamy dwie godziny żeby się nacieszyć chwilą. Mogę spotkać i naprawdę poznać ludzi. I wzajemnie, wy też macie szanse spotkać się ze mną i mnie poznać.
Dlatego właśnie jeżdżę na małe konwenty tak często jak na duże konwenty. Wierzę że nasze hobby kręci się głównie wokół ludzi. Gry planszowe są doznaniem społecznym. Gry planszowe istnieją po to, żebyśmy mogli spędzić czas z ludźmi. Konwenty podczas których mogę posiedzieć spokojnie z 50cioma graczami są dobrym wyborem.
Moja rada dla was? Idźcie, poznawajcie ludzi!
tłumaczenie z Board games That Tell Stories: Matt