Walec testował ze mną Robinsona przez długie miesiące. Dołączył do testów wczesną wiosną 2012 roku i grał przez całą wiosnę i lato. Po każdym teście raportował mi, że gra jest fajna, coraz lepsza, że jest super. Kłamał w żywe oczy, tak jak kłamie 99% testerów. Twierdził, że jest OK, że są emocje, że są wybory, że dużo się dzieje. Tak jak twierdzili wszyscy inni. Gdybym tylko ich słuchał…
Psinco ich tam słuchałem. Wywalałem wszystko raz za razem do kosza i poprawiałem, bo choć zapewniali, że jest OK, wiedziałem, że kłamią, że brak im jaj, by prosto w oczy powiedzieć mi, że gra, z którą jadę na targi w Essen jest do kitu.
Autor gry prezentujący prototyp jest jak młoda matka prezentująca swojego bobasa. Czy naprawdę wierzysz, że są ludzie, którzy odważą się powiedzieć jej, że ten słodki bobas jest gruby, łysy i ma zeza? Tak samo jest z testerami, choć nudzą się jak mopsy, choć gra zacina się i nie ma w sobie nic ciekawego, po teście zawsze poklepują po plecach.
„Jest OK”, mówią. „Będzie świetna gra, fajnie się grało.” zapewniają. „Było super. Kilka rzeczy nie działa jeszcze, ale jest OK, naprawdę.”
Terefere.
***
Gdzieś w połowie lipca 2012, podczas jednego z ostatnich testów scenariusza Rodzina Robinsonów Walcowi zebrało się na szczerość i po zakończonej partii wypalił:
– Dziś było rewelacyjnie. Dawniej jak graliśmy w Robinsona to tak naprawdę wcale nie było fajnie, nie było emocji, tylko takie rozkładanie pionków na akcjach, zazwyczaj było dość nudno. Dziś było naprawdę niesamowicie. Pierwszy raz coś takiego czułem…
Tia…
Wiem, matole!! – pomyślałem w duchu – Jest lipiec! Dopiero teraz zakończyłem pracę nad tą grą i właśnie teraz, dopiero teraz jest dobra! I wiem, że teraz czujesz ciary na plecach. I wiem, że przez ostatnie pół roku ich nie czułeś, choć zapewniałeś, że czujesz.
***
W tym tygodniu testowałem z Walcem pewien projekt. Kilka tygodni wcześniej omówiliśmy wspólnie kilka potencjalnych wariantów i teraz nadszedł czas, by zacząć im się przyglądać. Walec przyszedł z prototypem, nad którym pracował od początku grudnia, rozłożył go na stole, wytłumaczył mi reguły i zaczęliśmy grać. Zabawa trwała około 40minut.
– Nie da się tego wyprodukować w takiej formie jak proponujesz. – zacząłem po odłożeniu kart – Trzeba by mocno zmienić komponenty…
– Kurczę. Trudno mi teraz wymyślić coś na szybko, jakby je można zmienić…
– Nie musisz nic wymyślać. Ten prototyp i tak nadaje się do kosza. Po pierwsze [i tu przedstawiłem pierwszy argument]. Po drugie [i tu przedstawiłem drugi argument]. Po trzecie [i tu przedstawiłem trzeci argument].
W ciągu trzech minut zepsułem Walcowi cały dzień i spuściłem do kosza trzy tygodnie jego pracy.
Nie zawahałem się nawet przez ułamek sekundy.
***
Testowanie gier to nie jest herbatka u cioci, tylko praca polegająca na mordowaniu złych pomysłów i poszukiwaniu dobrych. To nie jest czas na poklepywanie się po plecach i miłe uśmiechy.
Mam nadzieję, że Walec się na mnie poważnie wkurzył. Mam nadzieję, że ma ochotę się zemścić. Mam nadzieję, że następnym razem jak będzie z kolei grał w mój prototyp skończy z tym „Było OK!” i z rozkoszą powie mi prosto w oczy, że mój pomysł nadaje się do kibla.
Być może właśnie narodził się tester, któremu będę mógł zaufać…
A wy? Nie ufajcie testerom. Nigdy.